środa, 13 kwietnia 2011

AirPortBab
AirPort-Bełkot
dwie historie Pana Wang


     
      Szumią szumią drzewa, trzeba czy nie trzeba 
     Jak się w szum ten wsłucha  i  nadstawi ucha.
     Dolatują z góry, jakieś straszne bzdury. 
     W ten wiosenny czas, las ogłupia nas.


    Kiedyś przy okazji kolejnego artykułu w GL traktującego o Lubuskim rozwoju lotnictwa wszelakiego, powstała mi w głowie historia podróży Pana Wang. Objawiła się w dwóch wariantach, oba powstały z różnych spojrzeń na pewne sprawy. Poniżej dwa sposoby podróżowania przez hipotetycznego podróżnika-inwestora z dalekiego kraju, chcącego odwiedzić swoją nie mniej hipotetyczną fabrykę, gdzieś na zachodniej rubieży "Banana Republik of Poland"

    Wariant pierwszy podróży Pana Wang, wynika z wizji kreowanych przez przedstawicieli sekty wyznawców AirPortBab. Owa sekta zagnieździła się na Zamku Książąt Lubuskich w skrócie U.Marł. Sekta z uporem godnym lepszej sprawy domaga się reanimowania zwłok portu lotniczego. Kroplówką uzdrawiającą  umrzyka na być, pompowanie całymi workami pieniędzy podatników. Oprócz podniecającej wizji wydania całej góry gotówki, nie ma spójnej koncepcji co będzie dalej. Jedynie dominuje infantylne przeświadczenie Lepsze pojutrze, od dobrego jutra! Nie ma planu, ale za to  będzie dyrekcja portu w budowie, synekurki i inne tego typu przyjemności. Lubuską "ściepę" mają zrobić wszyscy podatnicy, dołożyć ma się jak zwykle Niunia Ewropejska. Konfitury będą wyjadać nieliczni.


    Wariant drugi to efekt mojej "wizji lądowisk rozproszonych" dla helikopterów. Podczas budowy Strefy Aktywności w Kisielinie zadbano o wybudowanie luksusowego "kurwidołka" z 9mln. zł. Żeby nadać  powagę, nazwano ten obiekt "Centrum Logistyczne". Gdyby  wykroić z tych  9mln. zł. ze 20 tys. zł to można by wyłożyć kostką lądowisko dla helikopterów. Ot taki mały placyk.
Oto oba warianty wizyty Pana Wang:

Pierwsza wersja podróży. (wynik wizji sekty czcicieli AirPortBab.)
Pan Wang przylatuje z Sznghaju do Berlina.
(tam jest lotnisko tak zwany "hub" gdzie przylatują między-kontynentalne liniowce)
Pan Wang czeka na połączenie lotnicze z jakimś miastem z którego lata samolot do AirPortBab.
Po kilku godzinach czekania nasz "globtroter inwestor" ląduje  w Warszawie i  czeka dalej.
Następne kilka godzin spędza na oglądaniu uśmiechniętych Słowian.
Trafia się znienacka samolot do Babimostu. (szczęście wydaje się coraz bliżej)
W otoczeniu parlamentarno-samorządowej śmietanki z Lubuskiego, leci na Zachód.
Parę minut i jest! Ląduje w AirPortBab. (To tylko kilkadziesiąt kilometrów od Jego fabryki.)
Pozostanie tylko przejażdżka  podstawionym samochodem
Nasze Lubuskie drogi, w niczym nie ustępują zachodnim drogom a nawet je przewyższają.
Godzinka najdalej dwie Of Road-u, połączonego z podziwianiem zaśmieconych lasów i jest!
Już w 24 godziny od przylotu do Berlina jest na miejscu!

Podróży wersja druga  ( efekt budowy  lądowisk rozproszonych w/g koncepcji kołchoźnika)
Pan Wang przylatuje do Berlina.
Wsiada w  taksówkę lotniczą, w postaci jakiegoś helikoptera.
Po pół godzinie ląduje obok swojej fabryki na przygotowanym lądowisku w strefie aktywności.


   Czasem w prasie pojawiają się postulaty żeby zaprzestawać uporczywej terapii u osób terminalnie chorych. AirPortBab jest właśnie takim przypadkiem pacjenta terminalnie chorego. Można przyjąć że to przykład chorego dziadka z dużą rentą. I być może tu tkwi sedno problemu. Zlikwiduje się lotnisko renta przepadnie. Nie będzie się można podłączyć do strumyczka gotówki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz